Cameron Highlands w jeden dzień


Wyjazd do Malezji był zupełnie niespodziewanym darem z Nieba. Mimo wielu zawiłości domowo-służbowych udało mi się wyrwać na wyprawę, ale nie zdążyłam, przyznaję, przestudiować przewodnika. W planach miałam głównie zobaczyć słynne herbaciane Cameron Highlands.



Dni było zbyt mało na zaplanowanie regularnego wypoczynku w górach - stacjonowaliśmy w Kuala Lumpur. Postanowiłam jednak “wsiąść do pociągu byle jakiego” a dokładnie do lokalnego autobusu linii Unititi Express na trasie Kuala Lumpur – Tanah Rata. 
Bez problemu kupiłam w internecie bilety z rezerwacją miejsc i muszę przyznać, że byłam pozytywnie zaskoczona jakością autokaru, klimatyzacją, obsługą i punktualnością kierowcy. 


Po 4h jazdy za 35 MYR (ok 35 PLN) w jedną stronę dotarłam do Tanah Rata. Na dworcu znalazłam bez kłopotu postój taksówek i zapytałam o kierowcę który mówi trochę po angielsku i mógłby pojeździć ze mną po plantacjach herbaty (25 MYT/h). I tak poznałam taksówkarza Suyoga, chodzącą historię Cameron Highlands.




Ostatni Mohikanin

Ojciec Suyoga pochodził z biednej rodziny z południowych Indii. Będąc jeszcze nastolatkiem został zwerbowany przez Brytyjczyków w 1929 roku do pracy w Malezji w nowo powstającym gospodarstwie rolnym, jak się okazało - plantacji herbaty. Była to ciężka praca: karczowanie ogromnych połaci dziewiczego lasu deszczowego, zimny górski klimat i temperatura spadająca w nocy do kilku stopni. Dla brytyjskich kolonistów i europejskich expatów był to teren uznawany za sanatorium, ośrodek zdrowia i odpoczynku, wytchnienie od upału na nizinach. Dla pracowników z Indii była to szansa na to, żeby mieć za co żyć. Tutaj ojciec Suyoga poznał swoją żonę również Tamilkę i kilka lat później urodzin im się w Malezji syn.


Cameron Highlands rozwijało się szybko jako atrakcja turystyczna a równocześnie było przystanią uchodźców z Indii. Tak było aż do wybuchu II wojny światowej i inwazji Japończyków w 1941 r. Wtedy rodzice Suyoga, tak jak inni pracownicy plantacji herbaty zmuszeni byli wrócić do swojej Biedy do Indii.

Zaraz po wojnie, już od 1945 roku Brytyjczycy i ich pracownicy zaczęli wracać na dawne posiadłości. Suyog za namową rodziców jako młody chłopiec również przyjechał do Malezji do pracy przy herbacie tak jak oni szukając środków do życia i szczęścia. Jak wspomina, nie miał możliwości finansowych, żeby chodzić do szkoły, angielskiego uczył się na ulicy. W Tanah Rata poznał przyszłą żonę. Kiedy w latach 70-tych wprowadzono automatyzację zbiorów herbaty, zredukowano zatrudnienie na plantacjach o 80%. Suyog zmuszony do odejścia rozpoczął pracę jako kierowca ciężarówek. Mając trójkę dzieci urodzonych tu w Malezji robił wszystko, żeby one nie musiały podejmować na plantacjach ciężkiej pracy, którą on znał od podszewki. Zadbał o ich wykształcenie ciężko harując. Ściągnął również do Tanah Rata rodziców. Teraz jest na czymś w rodzaju emerytury i dorabia jeżdżąc na taksówce, obwożąc takich jak ja zapaleńców po plantacjach herbacianych.

Cudowna zieleń

Z radością powitałam przepiękne soczyście zielone przełęcze za oknem autobusu. Tak, to herbata! Aż się uśmiech na twarz pcha! Pierwsze wrażenie? Ku mojemu zaskoczeniu były to inne pola niż na znanej mi Sri Lance bowiem wcale nie zacienione.


Jadąc taksówką pod górę boczną drogą Suyog zatrzymał się przy kwartale herbacianym, gdzie pracował jego ojciec. To były prawie 90 letnie drzewa! Wyglądały na stare i potwornie zniszczone ale powiedziano mi, że to z tego powodu, że właśnie to “poletko” odpoczywało, podcięte, oczekujące na odmłodnienie, nie nawożone w tym roku - jak każda plantacja raz na 4 lata. Nie byłam przekonana, czy to jedyny powód...




Najpierw odwiedziłam BOH Tea Estate ale ponieważ był to poniedziałek, nie zobaczyłam fabryki od środka. W niedzielę nie ma zbioru herbaty i dlatego fabryki w poniedziałki są sprzątane, nieczynne. Udało mi się jednak trafić na transport świeżo zebranych liści oraz namierzyłam przez okno panią sortującą liście.

 


Proces produkcji jest dokładnie taki sam jak na SriLance, maszyny przez okno wyglądają też identycznie a to wszystko przez wspólne ogniwo - brytyjskich kolonizatorów.


Nie padało, przechadzałam się po plantacji chłonąc otaczającą mnie zieleń. Wdrapałam się na pagórek z punktem widokowym na wysokości 4787 stóp, żałowałam ale nie spotkałam zbieraczy. 




Tu w Malezji to panowie zatrudnieni są do obsługi maszyn i zbierania liści a panie pracują w fabryce oraz przy sadzonkach. Nie ominęłam sklepiku z produktami BOH. Sprzedawca polecił mi najlepszy ich produkt na prezent do domu. Była to herbata czarna Orange Pekoe o lekko złotym odcieniu naparu ale intensywnym smaku pakowana w torebki piramidki, które sprowadzają z Niemiec (!) 


Rzeczywiście jest to smaczna herbata i o niebo lepsza od powszechnie dostępnych w supermarketach ekspresówek BOH w charakterystycznym czerwonym opakowaniu (próbowałam w hotelu – fuj).

 
Nie skusiłam się na herbaty smakowe jedynie dzieciom postanowiłam wziąć ICE TEA pakowaną w jednorazowych saszetkach każda na 200 ml wody – niezły wynalazek, produkowany tak jak kawa rozpuszczalna czyli przez zaparzenie mocnego wywaru a następnie pozbycie się wody za pomocą gorącego powietrza pod ciśnieniem albo przez zamrażanie. To nie jest herbata wysokich lotów ale moje dzieci będą zachwycone.




Druga duża plantacja to Cameron Bharat Plantations, kilka kilometrów przed Tanah Rata. “Bharat” to podobno znaczy “Indie” - czyżby to był trop skąd przyjechały pierwsze sadzonki do Malezji? Rozpadało się na dobre, więc zaczynam od sklepu, gdzie znalazłam kilka ciekawostek. Dostępna jest tu zielona herbata liściasta z logo Bharat Group ale małym drukiem napisane jest, że to herbata “imported from China” (!).

Można tutaj zakupić w pól kilogramowych workach Tea Fertilizer, czyli nawóz z gałązek herbacianych będących odpadem produkcyjnym z fabryki – cudownie, bo moje sadzonki w domu mają się słabo, nie potrafię ich wystarczająco doświetlić i “dokarmić – straciły liście w zimie :-( Teraz mam szansę na ich odratowanie :-) 



Nabyłam także gotową mieszankę przypraw do najpopularniejszej tu Masala Cha wraz z instrukcją, jak ją samemu zrobić. Ponadto kupiłam czarną herbatę Cameron Valley Orange Pekoe. To jest najwyraźniej najlepsza herbata wysokogórska w tym rejonie.

Pogoda była w sumie łaskawa, szybko przestało padać, wybiegłam na “zielone pastwiska” z radością cykając zdjęcia na każdym kroku. Piękne gładkie pagórki porośnięte soczystą herbatą, uporządkowane rzędy równiutko przyciętych drzew herbacianych, czerwień ziemii, klimatyczny wodospad i altanka dla spacerowiczów... Liści nie zrywałam!






Krajobrazy niepowtarzalne, raj dla fotografa. Zapłaciłam za wstęp piechotą na plantację 2MYR. Na koniec trzeba wdrapać się na górę. Za nieco większą opłatę można zafundować sobie przejażdżkę meleksem w odległe spokojniejsze zakątki plantacji Cameron Valley i taki mam plan następnym razem, jeśli tu wrócę.

Mimo, że produkowana w Malezji herbata nie umywa się do himalajskich lub chińskich jej odpowiedników, Cameron Highlands to przepiękna kraina, gdzie warto odpocząć i chłonąć herbaciany klimat. Dobrze się tu czułam. Wiele jeszcze z herbacianych wypraw przede mną, ale taka niespodziewana wyprawa to Malezji, to jakby nagroda - moje sanatorium.

A może fastfood?

Na deser mam dla Was kilka fotek herbacianych fastfood'ów, które w Malezji są na każdym kroku. Hitem herbacianym jest tu Cha Latte na zimno lub ciepło czyli nasza klasyczna bawarka – mocny napar czarnej herbaty z mlekiem i cukrem. Dla koneserów i aborygenów przygotowuje się Masala Cha gotowaną z mlekiem i przyprawami. Odważyłam się tez na kilka wynalazków np. niebieski drink herbaciany w SunnyCha oparty podobno na prawdziwej taiwańskiej herbacie czarnej...



 

 

Na koniec dnia Cameron Highlands rozpłakało się żegnając mnie - lunął ogromny deszcz.




Widziałam tylko za oknem krople wody i błyskawice. Modliłam się, żeby dojechać cało na noc do Kuala Lumpur. Też mi było smutno, że tak krótko tam byłam. Może wpadnę tu jeszcze kiedyś zobaczyć wschód słońca na plantacji, fabryki od środka oraz panów z maszynerią do ścinania liści.

GG




Udostępnij:

1 komentarzy

  1. Ale super podsumowanie i piękne zdjęcia :) Fast foody herbaciane też by się u nas przydały, mam nadzieję, że pojawią się prędzej niż później!

    OdpowiedzUsuń