#Podróżnasrilankę

We czwartkowy wieczór prawie teleportowałam się do Pięknej Krainy - tak można tłumaczyć syngaleską nazwę kraju. Gościnna herbaciarnia Herbata i Kawa wypełniła się moimi wspomnieniami z wyprawy na Sri Lankę. 




Była to podróż marzeń, żeby zobaczyć na własne oczy plantację herbaty. I zobaczyłam bezkresne świeżo zielone pola herbaciane, których nie mogłam przestać fotografować. Średnio robiliśmy około 400 zdjęć dziennie i tak przez około tydzień. Dobrze, że czasy klisz minęły bo byśmy zbankrutowali.




Komisyjnie otwarta “kostka” herbaty Pekoe pozwoliła wszystkim obecnym poznać zapach unoszący się w fabrykach czarnej herbaty. 




Jak za czasów szkolnych ususzyłam też w książce kilka listków zbieranych własnoręcznie w marcu.





Odwiedziliśmy 8 fabryk a jest ich na wyspie ponad 1500! Większość z nich wygląda tak samo, nie trudno je rozpoznać jadąc pociągiem czy samochodem.



Nie zabrakło też opowieści o ludziach Sri Lanki: raczej biednych, zapracowanych ale uśmiechniętych.




Różnorodność kultur i religii nie stanowi tu problemu. Wszyscy zgodnie łowią ryby, uprawiają warzywa w przydomowych ogródkach i  pielęgnują herbatę. Kobiety zwinnymi ruchami nadgarstków zrywają trzy młode listki, tak żeby drzewa znowu jak najszybciej (za 5-7 dni) obrodziły. Mężczyźni są od spraw wyższych, technicznych, czyli irygacji, przycinania drzew i zarządzania, gdzie zbieraczki mają danego dnia udać się do pracy.



Drzewo herbaciane mogłoby zostać nazwane syngaleskim drzewem szczęścia. Dzięki pracy na plantacjach mieszkańcy tego kraju mają zapewniony byt, dzieci chodzą do szkół (w mundurkach), uczą się angielskiego, mają bezpłatną opiekę medyczną a niekiedy nawet świetlicę. 



Ziemia rodzi tu w obfitości - warzywa, przyprawy, egzotyczne dla nas owoce z jackfruit'em na czele - w zasadzie wszystko co padnie na tę żyzną czerwoną ziemie owocuje. 



W wysokogórskim Nuwara Elija widzieliśmy wschód słońca, mglistą dżunglę równikową, wodospady, kozy buszujące wśród herbacianych grządek, a także ślady europejskich kolonizatorów, ojców herbacianego szaleństwa.



Z wirtualnej podróży sprowadził mnie na ziemię pan Michał Oszczyk, Manager Centrum Szkoleniowego, który uświetnił ten wieczór degustacją około 20 herbat firmy Dilmah z wysokogórskich jak i nizinnych plantacji. 




Woda lała się strumieniami, jak przy parzeniu herbaty powinna. Widać  było kunszt kipera w rękach pana Michała.




Jak przystało na zaradną gospodynię i mamę czwórki dzieci, przygotowałam dla słuchaczy przekąskę - świeżutkie milk toffee z kardamonem i orzeszkami nerkowca, najpopularniejszy cejloński słodycz. Był także karmel w bambusie i kokosowe skały prosto z ichniejszego marketu.




To był udany i przemiły wieczór. Spotkanie znacznie się przedłużyło. Nie mogliśmy się rozejść do domów, co chyba jest najlepszym świadectwem tego, jak było sympatycznie. Pan Michał okazał wyjątkową cierpliwość a nawet zapraszał nasz Warszawski Kolektyw Herbaciany do ponownych odwiedzin na Waryńskiego 28.


Dziękuję wszystkim, którzy przybyli i sprawili, że mogłam jeszcze raz zachwycić się herbacianą Sri Lanką.

Gosia

Udostępnij:

2 komentarzy

  1. Odpowiedzi
    1. :-) Tak, bajkowo. Pogoda nam dopisała i te krajobrazy w słońcu zapierały dech. Chciałbym tam wrócić pewnego dnia.

      Usuń